Co się wydarzyło 1200 lat temu czyli rzecz o narodzinach Cieszyna...

Tekst: Wojciech Świerczek, II LO im. Mikołaja Kopernika w Cieszynie, klasa 1c

Tekst został nagrodzony w konkursie literackim „Co się wydarzyło 1200 lat temu czyli rzecz o narodzinach Cieszyna.…”. Został przygotowany pod kierunkiem, nauczyciela języka polskiego, pani Lucyny Stefaniec.



Cieszko, najmłodszy z całej trójki braci, nie mógł uwierzyć w to, co usłyszał. Słowa Bolka wciąż dzwoniły mu w uszach. Mimo, iż Bolko był najstarszy, rzadko wymagał, by bracia go słuchali. Częściej zgadzał się na ich pomysły, byle było co robić. Tym razem zamierzał przejąć inicjatywę.
-Mamy się tak po prostu rozstać? - protestował Cieszko - przecież jesteśmy braćmi.
-Owszem, ale gdy każdy pojedzie w inną stronę, zwiększy to szansę znalezienia dobrego miejsca na założenie grodu - twardo stwierdził Bolko.
-Leszko! Powiedz coś!
-W sumie… Bolko ma rację…
-Co? Ale… ale…
-Pomyśl racjonalnie, młody. Przecież będziesz miał swoją grupkę wojów, no i nikt nie będzie cię pilnował - odparł Leszko.
Ten argument zmusił Cieszka do głębszych przemyśleń. Po pierwsze, pierwszy raz będzie miał wojów na wyłączność. Po drugie, nikt nie będzie go kontrolował. Po trzecie i tak nie ma szans w sprzeczce z braćmi.
- Zgoda - zaczął nieśmiało - ale wiedzcie, że to z mojej strony wielkie poświęcenie.
Bracia uśmiechnęli się do niego i czule poklepali po ramionach.
- No, to w drogę! - rzucił Leszko wychodząc z namiotu. Po chwili Bolko i Cieszko usłyszeli, jak krzyczy, wydając rozkazy.
- Chłopcy! Podzielić się na pięcioosobowe grupy i zwijać obóz.
- Nie martw się, jeszcze się spotkamy! - pocieszył brata Bolko.

  Trzy dni od tej rozmowy bracia byli już daleko od siebie. Cieszko jechał na czele grupy wojów. Przemierzali gęsty bór pełen buków i dębów. W niektórych miejscach gałęzie rosły tak nisko, że musieli zsiadać z koni. Nagle wjechali na ścieżkę, na której widać było wyraźne odciski kopyt i stóp. Zdziwieni tym odkryciem, postanowili jechać traktem dalej. Po krótkim czasie zatrzymali się u bram olbrzymiego sadu. Znajdowali się w dolinie pełnej jabłoni. Nieopodal bramy znajdowała się chatka. Przed nią na pniu siedział staruszek, który zauważywszy podróżnych, przywołał ich do siebie.
- Witam dzielnych wojów w mym skromnym jabłoniowym przybytku. W czym mogę wam pomóc? - spytał, gdy Cieszko zsiadł z konia.
- Szukamy miejsca na założenie grodu. Ja i moich dwóch braci rozdzieliliśmy się w tym celu.
- Rozumiem, że szukacie miejsca z dostępem do wody i łatwym do obrony, nieprawdaż?
Cieszko skinął głową.
- Pośrodku mego sadu płynie mała rzeczka. Idąc jej brzegiem, dojdziecie do miejsca, w którym jej koryto poszerza się. Na jej prawym brzegu znajdziecie dwa pagórki, z których widać całą okolicę.
- Jak poznamy to miejsce?
- Rośnie tam niezwykły kwiat o zielonych płatkach. Gdy taki ujrzycie, jesteście na miejscu.
- Dziękuję starcze, nasza wdzięczność nie zna granic - rzekł i wsiadł na konia.
- Młodzieńcze, widzę, że jesteś strapiony z powodu rozłąki z braćmi. Proszę, nazbierajcie sobie mych jabłek, ich sok oczyści zgorzkniałe dusze.
Cieszko podziękował jeszcze raz i ruszył z wojami w stronę sadu, chrupiąc smakowite owoce. Znalazłszy rzeczkę, o której mówił starzec, ruszyli wzdłuż jej biegu. Pokonawszy ogromny sad, stanęli przed ścianą drzew, z tunelem wyrzeźbionym przez rzeczkę. Zeszli w jej koryto i przekroczyli granice lasu, ginąc w ciemności. Tereny sadu są dzisiaj znane jako Jabłonków na Zaolziu. Nazwę tę zawdzięczają jabłoniom, które dawały najsłodsze owoce w tej części Europy.

  Leszko spoglądał na krainę, w której się znalazł, ze szczytu wzgórza. „Ładne miejsce.”- pomyślał. Trącił wierzchowca piętami, by ten ruszył. Leszko chciał zjechać z pagórka, by dojechać na brzeg rzeki, płynącej nieopodal.
- Robi się późno. - rzekł do swych towarzyszy - Jeśli nad wodą będzie bezpiecznie, rozbijemy obóz i zjemy to cośmy dziś upolowali.
Krzyki poniosły się pośród głuszy, a konie przeszły z kłusu w galop. Okazja była nie byle jaka, gdyż rano wojowie natknęli się na stado saren. Upolowali dwa dorodne okazy i szkoda by było gdyby się zmarnowały.
  Wieczerza była znakomita. Leszko już dawno nie czuł takiej sytości. Zanim zasnął, wyznaczył dyżury wartownicze, sam miał czuwać dopiero przed świtem. Odwrócił się tyłem do ogniska i niemal od razu zasnął niespokojnym snem. Śniło mu się, że goni go ogromny skaczący zwierz. Był zielony, oślizły i strasznie rechotał. Słysząc krzyk wartownika, zerwał się ze snu. Wokół słyszał rechotanie, takie, jak we śnie. Było jednak cichsze i składało się z wielu pojedynczych. Po całym obozowisku skakało mnóstwo żab. Wojownicy krzyczeli coś o gniewie bogów, lecz Leszko spokojnie usiadł i próbował otrząsnąć się z szoku. Gdy jeden z płazów wskoczył mu na głowę, nie wytrzymał i krzyknął:
- Chłopcy, spokój! Zbierać manatki! Widać bogowie nie chcą nas w tym miejscu, więc nie będziemy się sprzeciwiać.
  Tak szybkiego pakowania się nigdy wcześniej na tych ziemiach nie oglądano. Gdy wszyscy byli gotowi, oddział Leszka ruszył na zachód, mając nadzieję, że uwolni się od klątwy. Rzeka, z której wyskoczyły żaby to polska Wisła, zaś miasto, które powstało na miejscu obozowiska Leszka, swą nazwę zawdzięcza skoczności małych płazów. Wzgórze, z którego wojownik oglądał Beskid, to Kaplicówka - punkt, który widać z każdego miejsca w Skoczowie.

  Bolko i jego kompania zatrzymali się na wielkiej polanie, by odpocząć i zapolować. Na rozkaz dowódcy jeden z jego wojów odsłonił oczy sokołowi. Drapieżnik, ciesząc się z chwili swobody, odbił się od ręki swego właściciela i poleciał w stronę lasu. Wszyscy, uzbrojeni w łuki czekali cierpliwie. Nagle sokół wrócił i usiadł na ramieniu Bolka.
- Co u licha? – spytał Bolko, dziwiąc się reakcji ptaka, lecz po chwili zrozumiał jego przerażenie. Znad lasu wyleciała chmara ptactwa wodnego, głównie kaczek. Było ich tak dużo, że na chwilę przesłoniły słońce. Przerażeni wojowie zaczęli szykować się do odwrotu. Bolko polecił jednak przedtem ustrzelić parę sztuk. Ptaki trzy razy okrążyły polanę i rozproszyły się. Wojownicy zebrali łupy i ruszyli dalej na południe. Na tej polanie parę wieków później zostanie wybudowany drewniany kościół, miejscowość będzie nosiła nazwę Kaczyce.

Mimo tak dziwnej przygody, Bolko czuł, że jest bliski celu. Właśnie wspinali się na niewielkie wzgórze, gdy usłyszał nieopodal głosy po jego lewej i prawej stronie. Kiwnął na kamratów by przygotowali broń.

  Wjeżdżając na małą polankę, ze źródłem pośrodku, Leszko poczuł niepokój. Nie tylko dlatego, że zauważył kwiaty o zielonych płatkach. Słyszał także, jak ktoś przedziera się przez gąszcz. Nie chciał stracić żadnego z ludzi, gdyż wiedział, że mimo poczucia niepewności w tej obcej krainie są silni i odważni.
- Uwaga - szepnął do wojów - Może zrobić się gorąco.
- Naprzód! - krzyknął Cieszko, wypadając na polanę. Widział przed sobą grupkę żołnierzy, więc pomyślał, że chcąc opanować te tereny, musi ich sobie podporządkować. Wtem z lasu wyskoczył podobny oddział i ruszył na ten pierwszy. Cieszko zatrzymał się i patrzył na dowódcę.
- Bolko?! - zawołał zdziwiony. Słysząc swoje imię, Bolko również się zatrzymał i spojrzał w kierunku, skąd dobiegł go znajomy głos.
- Cieszko?!
Leszko, widząc, jak dwa oddziały zatrzymują się, przyjrzał się im. „To niemożliwe!” - pomyślał.
- Bolko! Cieszko! Niech was uściskam!

  I tak w 810 roku trzech braci spotkało się przy źródle. Założyli miasto, gdyż, tak jak mówił starzec, było to miejsce wyśmienite. Nazwali je Cieszynem dla upamiętnienia ich wielkiego szczęścia, spowodowanego spotkaniem. Być może jest to tylko legenda, a może jednak prawda. Jedno jest pewne - o trzech braciach nikt nigdy w Cieszynie nie zapomni.