visitpoland.online - Cieszyn
Obraz przedstawiający rzekę Olzę.

Projekt „Szlakiem cieszyńskiego tramwaju” – Przystanek 7

Panienka z cieszyńskiego tramwaju. Część 2.

W pierwszej części dokumentu poznaliśmy Annę Kowalczyk, 20 letnią cieszyniankę, która po dłuższym pobycie we Wiedniu, wraca w rodzinne strony… tramwajem. Tory ciągnęły się od stacji Banhof (dzisiejszy dworzec kolejowy w Czeskim Cieszynie) przez ulicę Hlavni, most nad Olzą (po wojnie nazwany „Mostem Przyjaźni”, wznosząc się dalej ulicami: Zamkową, Głęboką, Rynkiem, Szersznika, Górnym Rynkiem, Wyższą Bramą aż do dzisiejszego skrzyżowania z ulicą Bielską. Była jesień 1911 roku. Anna to szczupła szatynka, z warkoczami ujętymi w kok, schowanymi częściowo w niewielkim kapelusiku. Ma na sobie pelerynkę do pół uda, wciętą w talii i zapiętą rogowymi guzikami. Stawia kroki spokojnie, darząc otoczenie ciepłym spojrzeniem. Panienka z tramwaju, wpada w oko jadącemu w stronę koszar podoficerowi. Dziś, wraz z ich wnuczką, Ireną Kwaśny ponownie rekonstruujemy możliwe wydarzenia tamtego dnia…

- Pani Ireno, ostatni przystanek, na którym wysiadła Anna był na Starym Targu (Alter Markt). Stamtąd udała się do fotograficznego atelier, następnie przez Rynek na pocztę i do apteki pod arkadami. Tam kupiła proszek na ból głowy. Kolejno udała się w stronę…

- Miała iść na przystanek tramwajowy, który znajdował się na płycie Rynku (Demelplatz) i kontynuować podróż w stronę rodzinnego domu. Znalazła się jednak przed obrotowymi drzwiami z napisem „Damensalon”. Była to restauracja tylko dla kobiet. Znajdywała się w gmachu Hotelu Pod Jeleniem, na rogu Rynku i Regera. Moja babka musiała przecież czymś popić antymigrenowe leki… najpewniej lemioniadą. To było idealne miejsce, aby chwilę odpocząć.

- I wtedy pojawił się on? Wciąż nie znamy imienia śledzącego ją podoficera...

- Nie śpieszmy się. W tamtych czasach zdobywanie czyjegoś serca było wysublimowanym przedsięwzięciem. Angażowało obydwie strony w pląsy nie znoszące pośpiechu i nadmiaru. Cieszyn to miasto nie dużych rozmiarów. Jeszcze na siebie wpadną nie raz.

- Zatem stajemy w raz z panną Kowalczyk przy nowoczesnych, szklanych drzwiach obrotowych i …

- I słyszymy charakterystyczne, austriackie Grüß Gott Aniu (!), wypowiedziane w radości przez kelnerkę, w której moja babka szybko rozpoznała koleżankę ze szkolnej ławki. Wszelki Duch Pana Boga Chwali… Krysia?! Mogła odpowiedzieć zaskoczona Anna. Taki mógł być obrót tej sprawy i obrót drzwi, za którymi zniknęły obydwie dziewczyny.

- … a wszystko obserwował z naprzeciwka nasz znajomy podoficer?

- To dobry moment, aby o nim przypomnieć. Wyrachowany młodzieniec mógł podejść na odległość, z której zobaczył swoje odbicie w dużej witrynie restauracji. Elegancki mundur spotkał się jednak z napisem „Salon tylko dla Pań”. Myślę, że mój przyszły dziadek, skwitował ten moment zakręceniem wąsa. Następnie dumnie uniósł głowę i zgodnie z wojskowym drylem, trzasnął o siebie obutymi piętami.

- Słychać uderzenie podkutych butów wojskowych?

- Oczywiście, że słychać, tym bardziej że chwilę wcześniej odwiedził sklep żelazny rodziny Konczakowskich, który sąsiadował hotelem. To tam kupił nowe podkówki do butów i to stamtąd obserwował krzątaninę mojej babci po cieszyńskim Rynku.

- A teraz nie wie, że sam jest obserwowany…

- Dokładnie tak. Patrz. To on! Mogłaby powiedzieć do koleżanki kelnerki podekscytowana Anna, widząc żołnierza nieświadomie prężącego swoje oblicze w lustrzanym odbiciu witryny, tuż przed oczami przejętych dziewcząt. 

- Przystojny ten Galant. Usłyszała w odpowiedzi, choć na jej twarzy zagościł niepokój. Nie czekając na nic, żołnierz odmaszerował w głąb ulicy Regera. Co teraz? 

- Spokojnie. Skręcił w lewo w ulicę Szeroką. Tam zatrzymał się u „Szwemy”.  Dziś nazwalibyśmy to miejsce najpewniej „mordownią”. Był to lokal piwny bardziej dla woźnych i dorożkarzy, ale nie jeden podoficer wzniósł tam kufel piwa. „Szwema” również znajdywała się w gmachu hotelu, ale na jego tyłach.

- Babcia musiała szybko pić lemoniadę.

- Myślę, że moja babka wiedziała dalej co robić. Co za problem, aby na chodniku przed „Szwemą” mimowolnie się zatrzymać. Poprawić trzewik, kapelusz na głowie, rozłożyć parasolkę w obawie przed deszczem czy w końcu…

- rzucić okiem na witrynę knajpy?

- Dokładnie tak, ale niby przypadkiem i z wyrazem obojętności. Po tej krótkiej prowokacji, panienka z tramwaju poszła dalej w stronę ulicy Szersznika. Minęła Kościół Świętego Krzyża, dzisiejsze budynki: właściciela Potyki (obecnie znajduje się tam m.in. sklep Bielesza) po lewej stronie torów i Zajazd „Pod Złotym Wołem”, po stronie prawej. To ostatnie miejsca, w którym mogła spotkać się z młodzieńcem w mundurze. Przed nią już tylko kilkanaście metrów do czekającego na Górnym Rynku tramwaju.

- To może niech on odjeżdża, a podoficer desperacko do niego dobiega?

- Biegać to on sobie mógł na manewrach, albo na „egzecyroku”, jak się jeszcze do niedawna mówiło na plac ćwiczeniowy na Gudowach. W tamtych czasach, w przestrzeni miasta, mundurowych obowiązywał sznyt i etykieta.

- To co teraz? Czy to koniec historii?

- A kto powiedział, że babka Anna od razu wsiadła do tego tramwaju? Ten odjedzie, pojawi się następny. Tymczasem moja babka, skręciła w prawo, aby kupić odpowiednią papeterię do opakowania prezentów dla rodziny. Sklep Feitzingera jest tam do dzisiaj (Art. Papiernicze, Górny Rynek 10). Przed ponad stu laty papeteria to było coś więcej. Paleta kolorów, różnorodne wytłoczenia, egzotyczne druki. Papier dla rodziny, dla przyjaciółki, dla… kochanka. Ten ostatni to miały nawet zapachy.

- Ostatnia prosta przed nami…

- Przed nami może i tak, ale nie przed nimi. Panienka z tramwaju, zmęczona dniem całym i całym tym przeżyciem, usiadła wreszcie na twardym, drewnianym siedzisku, przypominającym parkową ławkę. Głowę oparła o szybę, a dłonie złożyła na kolanach. Wcześniej wsunęła pod nogi kuferek a parasolkę zawiesiła na poręczy.

- Najwyższy czas, żeby poprawić zwinięty w kok warkocz, i zerknąć na siebie w podręcznym lusterku. 

- Oj tak. Zapewne wyciągnęła puzderko z gąbeczką i pudrem. Tymczasem, kiedy tylko spojrzała w lustereczko, doszło do niej odbicie siedzącego tuż za nią podoficera… lico spłonęło. Nie było już odwrotu. Przed nimi ostatni przystanek na tramwajowym szlaku. Nikt i nic nie mogło im już przeszkodzić.

- Tramwaj zatrzymuje się po raz ostatni, na Wyższej Bramie, w miejscu, w którym kiedyś był „Gościniec Pod Słońcem”. Aż chciałoby się powiedzieć, że choć dzień dobiegał końca, dla nich słońce dopiero wschodziło!

- Stanął u wyjścia z tramwaju na baczność. Następnie ukłonił się i zapytał: czy mogę panience pomóc? Skoro Pan łaskaw – usłyszał przejmując kuferek z rąk nieznanej mu dotąd dziewczyny. Po chwili podał jej rękę, aby z dystynkcją młodej damy mogła zejść po schodach, zatrzymanego przed chwilą pojazdu. Po chwili, kiedy Anna wyciągnęła drugą dłoń po kuferek…

- …młodzieniec zaproponował odprowadzenie panienki do domu.

- Mógł dosłownie powiedzieć tak: Panienka pozwoli, że się przedstawię. Nazywam się Ludwik Grzegorzek, stacjonuję nieopodal, w tutejszych koszarach. Jeśli tylko zgodzi się Pani, poniosę bagaż, towarzysząc jej w drodze do domu.

 - Zgodziła się?

- Znając ją? Niekoniecznie. Ale mogło być tak: Dziękuje bardzo Panie Ludwiku. Doprawdy, mam tylko parę kroków do domu. Tak się jednak składa, że koszary są w tym samym kierunku…

- Aż by się chciało, aby ta romantyczna historia z cieszyńskiego tramwaju trwała nadal i była prawdziwa.

- Dostrzegajmy w historii momenty czułości pełnej galanterii, ale ich nie nadużywajmy. Zapamiętajmy naszych bohaterów wychodzących razem z cieszyńskiego tramwaju. Prawdą natomiast jest to, że potomkowie Ludwika i Anny żyją w Cieszynie do dziś, łącząc się z Państwem cieszyńskimi kolejami losu.

- Dziękujemy za rozmowę.  

 

Informacja dotycząca plików cookies Strona korzysta z plików cookies w celu jej prawidłowego działania i realizacji usług zgodnie z Polityką Prywatności. Jeżeli wyrażasz zgodę na wykorzystywanie plików cookies, kliknij w przycisk "Rozumiem i akceptuję".

Rozumiem i akceptuję